|
Lekarskie non possumus
Zawody służące człowiekowi, jego duszy czy zdrowiu, cieszyły się ongiś szczególnym zaufaniem, wsparciem, wręcz oddaniem społeczeństwa. Bez względu na ustrój, osoby zaufania społecznego, jak kapłani czy medycy, stanowiły podporę duchową, moralną czy zdrowotną narodu w najtrudniejszych dlań chwilach. Medyk zostawał prezydentem miasta, marszałkiem Sejmu, głową Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.
Jednak historia uczy, że wielokrotnie grupy te stanowiły problem polityczny czy ideologiczny dla władzy. Swego czasu Niemcy faszystowskie udowodniły, że zagrożenie dla ich nieludzkiej polityki stanowiła polska inteligencja, a w szczególności duchowieństwo. Podobne poglądy miał Józef Stalin, który z niewiarygodną precyzją realizował politykę Hitlera. Władze powojennej Polski nie odbiegały znacząco od metod jego działania. Polska inteligencja była skazana na wegetację, a duchowieństwo na perspektywiczne unicestwienie.
Władza korupcję uległa
Mimo upływu czasu i wraz z postępem cywilizacyjnym polityka wobec grup zaufania społecznego niewiele się zmieniła. W szczególności - wobec lekarzy. Wynagradzani poniżej średniej krajowej, do lichej pensji mieli dorabiać dyżurami. Niektórzy swoją sytuację polepszali szczodrością podopiecznych. W latach sześćdziesiątych ub. wieku orędownikiem takich rozwiązań był I sekretarz PZPR Władysław Gomułka. Złośliwi mawiali, że fartuchy lekarskie powinny mieć duże kieszenie, by w nich pomieścić jak najwięcej prezentów. Taka polityka polskich władz trwała praktycznie do końca minionego wieku.
Poprzez swoje wieloletnie działania i zaniechania władze wyhodowały niczym w inkubatorze patologie w polskiej służbie zdrowia. Dały ciche przyzwolenie pacjentom i medykom na ich istnienie. Problem był nagłaśniany tylko wtedy, kiedy trzeba było odwrócić uwagę polskiego społeczeństwa od niepopularnych reform, nieudaczności władzy czy w ramach walki ze słusznymi protestami służby zdrowia.
A jednak drgnęło
Początek naszego wieku przyniósł poprawę zarobków części środowiska medycznego. Podejmując trudne wyzwania reformy, część lekarzy zaczęła funkcjonować w ramach prywatnej działalności gospodarczej. Jednakże większość medyków pozostała na głodowych pensjach szpitalnych. Nic dziwnego, że protesty służby zdrowia powracają jak bumerang.
W mediach, jak grzyby po deszczu, pojawiają się informacje, jak zwyrodniałym środowiskiem są lekarze. Gdyby wierzyć czwartej władzy, okazałoby się, że lekarze to złodzieje, oszuści, alkoholicy, brudasy, stręczyciele, gwałciciele, ba, nawet mordercy. Istny lumpenproletariat. Takiej ekstraklasy kryminalistów nie można znaleźć nawet w najbardziej obskurnych melinach.
Tylko dlaczego wielomiesięczne kolejki pacjentów ustawiają się do nich po pomoc? Nieświadomi chorzy, którzy za chwilę mogą się stać ich ofiarami?
Rzeczywistość fikcją naprawiana
Opinie takie szerzą z reguły niekompetentni dziennikarze, nierzadko na zlecenie polityków. Rządzący doskonale zdaj ą sobie sprawę, że system ochrony zdrowia jest korupcjogenny, a obecny minister zdrowia rozpoczyna walkę ze skutkami, a nie przyczynami korupcji. Wszystko wskazuje na to, że nie będzie zmian, które uzdrowią rynek usług medycznych, a tylko zakonserwują status quo.
Zastanawiający jest fakt, że pomimo tak negatywnej kampanii prowadzonej w mediach, sondaże dla medyków są bardzo łaskawe. Na przykład 89% respondentów uważa, że błędy popełniane przez lekarzy zdarzają się czasem (19%) lub nigdy (70%). Gdyby zapytać o błędy popełniane przez rządzących, odpowiedzi byłyby dla nich raczej druzgocące.
Ponad 80% badanych ma zaufanie do swojego lekarza. Żadna partia w historii polskiej demokracji nie miała takiego poparcia. Skąd ten fenomen, mimo tak zmasowanego ataku? Odpowiedź jest prosta: naród przez 50 lat komunistycznej propagandy nauczył się nie wierzyć mediom i politykom. Poza tym nasi pacjenci nie są imbecylami, widzą, jak ciężko pracują polscy lekarze, ratując ich zdrowie i życie. Kłamstw płynących z łamów gazet i eteru nie dają tak bezmyślnie wsadzić sobie do głowy.
Doktor władzy nie wierzy
Zresztą, jak tu wierzyć rządzącym? Przychodzą do pracy sezonowej i w najlepszym razie po 4 latach giną bez śladu, niczym bańka mydlana, wraz ze swoimi wyborczymi obietnicami. A doktor zostaje. Służy swoim podopiecznym, „przeżywa" kolejnego ministra, dyrektora czy innego urzędnika. To koronny powód budowania zaufania pomiędzy nim a pacjentem. Zawsze trzeba jednak przypominać naszym pacjentom, że za stan służby zdrowia odpowiadają politycy - ci w parlamencie i rządzie, i ci mniej ważni - na poziomie samorządów.
Rolą lekarza i pielęgniarki jest tylko świadome i godne wykonywanie swojego zawodu. Godne - to znaczy też za godziwe pieniądze. A nie egzystencja w kazamatach, okupiona niewolniczą pracą w imię tzw. dobra pacjenta.
Lepiej nie będzie
Niestety, polska służba zdrowia nie miała i nie ma szczęścia do polityków. Jaskółka reformy, która pojawiła się w 1999 r., została skutecznie zestrzelona przez następną ekipę rządzącą. Nie ma nic gorszego, jak niekompetentni biorą się za naprawę systemu ochrony zdrowia. Doświadczenie mnie nauczyło, że działają wtedy na szkodę i medyków, i pacjentów.
Jeśli chodzi o możliwość naprawy systemu, zdaje się, że czas na nią już minął, a cierpliwość społeczeństwa się wyczerpała.
Środowisko medyczne nie pozwoli sobie, by kolejny raz stać się kozłem ofiarnym nie udanej reformy.
|
|