|
BĘDĄC (NIE)MŁODĄ LEKARKĄ NA RUBIEŻY
Słońce staje się coraz jaśniejsze, przedwiośniane, obiecując ciepełko, za którym wszyscy zdążyliśmy się stęsknić. Zwłaszcza my, mieszkańcy południowo-wschodniej rubieży Polski.
Trudno uwierzyć, że jeszcze dziesięć dni temu Lubelszczyzna była objęta śnieżną klęską. Zaspy odcięły od świata wiele wsi. Silny, wiejący bezustannie wiatr sprawiał, że pługi pracowały ze skutecznością Syzyfa. Ledwie udało się przywrócić przejezdność odcinka drogi, po przejściu pługów był on natychmiast zawiewany i trzeba było zaczynać od początku. Nie zawsze udawało się utrzymać przejezdność dróg powiatowych, przez krótki okres nieprzejezdna była nawet droga wojewódzka na odcinku Lublin-Krasnystaw. Drogi gminne były jedną wielką zaspą.
Ludzie nie mieli dostaw chleba, wiele gospodarstw było pozbawionych dopływu prądu. Bez chleba wytrzymać tydzień było trudno, brak prądu dawał się we znaki znacznie bardziej, ale najtrudniej było rozwiązywać problemy zdrowotne przy kompletnym braku możliwości komunikacyjnych. Samochód, nawet z czteronapędem, w zetknięciu z dwumetrowymi zaspami był bez szans.
Trudno uznać, że choroba może przyjść we właściwym momencie, ale czasem przychodzi w najgorszym. W poniedziałkową zawieję i zamieć pielęgniarka z mojej przychodni odebrała telefon od rodziny pacjentki. Okazało się, że potrzebuje ona pomocy lekarskiej i jest leżąca. Największym problemem była lokalizacja. Chora mieszkała na kolonii położonej w szczerym polu, gdzie w odległości kilkuset metrów od siebie stoją trzy domy. Do każdego z nich prowadziła polna droga. Po intensywnych opadach od dawna nie było tam dojazdu, nawet ciągnikiem. Sytuacja była patowa.
Zaczęłam się zastanawiać, jakim środkiem transportu dałoby się odbyć wizytę domową w warunkach syberyjskich. Śmigłowiec, czy skuter śnieżny były nieosiągalne. Z pomocą przyszedł Zakład Usług Komunalnych, posiadający ciężki sprzęt do walki ze śniegiem. Do zadania wyznaczono pojazd w ślicznym kanarkowo żółtym kolorze, który z przodu posiadał pług, z tyłu zaś koparkę. Na wypadek, gdybyśmy utknęli w zaspie , zawsze można było próbować się „odkopać” i ruszyć dalej. Stwarzało to szanse powodzenia wyprawy.
Sympatyczny Pan Operator załadował do kabiny mnie, pielęgniarkę i naszą torbę wyjazdową. Ruszyliśmy. Powoli przemieszczaliśmy się przez ośnieżone pola. Okazało się, że wzdłuż niektórych polnych dróg są rowy pokryte grubą warstwą śniegu - zupełnie niewidoczne. Wjechanie zaś do takiego rowu unieruchamiało nawet taki sprzęt jak ten którym właśnie jechaliśmy. Na szczęście nasz kierowca znał topografię terenu jak własną kieszeń. Jak dobry traper wiedział, gdzie się znajdują i którędy je ominąć. Mimo to, pługo-koparka kolebała się na nierównościach terenu tak mocno, że czasem miałam wrażenie, że się przewróci.
Dotarliśmy do celu. Pacjentka czekała z niepokojem. Właściwa pomoc nadeszła a sytuacja pod względem medycznym została opanowana. Czekała nas jeszcze nie mniej emocjonująca droga powrotna…
Wieczorem oglądałam w telewizji „Wiadomości”. Relacja dotyczyła uciążliwości związanych z poruszaniem się po ulicach Warszawy, bo śliska nawierzchnia wydłużała trochę drogę hamowania i wymagała rozsądku od kierowców. Materiał był obszerny, a redaktor wyraził swoje współczucie dla osób, które muszą poruszać się w tak trudnych warunkach.
Czasem zastanawiam się, czy poruszający się najczęściej po warszawskich ulicach decydenci z Ministerstwa Zdrowia lub NFZ wiedzą, jak wyglądają wizyty domowe w poz na południowo-wschodniej rubieży kraju?
Małgorzata Stokowska-Wojda
|
|