|
Lekarze rodzinni grożą strajkiem
Publiczna służba zdrowia jest dofinansowywana kosztem lekarzy rodzinnych - mówi Marek Twardowski
Lekarze rodzinni twierdzą, że Helena Hatka, dyrektor lubuskiego NFZ, próbuje ich oszukać. Zarzucają jej, że dzieląc miliony na opiekę zdrowotną, zabiera pieniądze rodzinnym, a daje szpitalom i pogotowiu
Na początku roku całym krajem targały protesty lekarzy rodzinnych zrzeszonych w Porozumieniu Zielonogórskim, którzy żądali zwiększenia stawki na jednego pacjenta do 6 zł miesięcznie.
Fundusz dawał tylko 5 zł, a lekarze rodzinni grozili, że zamkną gabinety. Wtedy, dzięki mediacji ministra zdrowia Zbigniewa Religi, udało się wypracować porozumienie. Lekarze, minister i prezes NFZ Jerzy Miller wspólnie ustalili, że rodzinni dostaną 5 groszy więcej w pierwszym kwartale, a od kwietnia Religa obiecał przekazać dodatkowe 240 mln zł na całą podstawową opiekę zdrowotną.
Religa dotrzymał słowa i pieniądze się znalazły. Po podzieleniu na poszczególne województwa na lubuskie przypadło ponad 7 mln zł. Okazało się jednak, że to początek nowych kłopotów. W zeszłym tygodniu zespół negocjacyjny rodzinnych spotkał się z dyrektorem lubuskiego NFZ Heleną Hatką i rozmawiał o podwyżkach. No i pojawiły się poważne rozbieżności. Rodzinni twierdzą wręcz, że Fundusz próbuje ich oszukać. W jaki sposób? Podstawowa opieka zdrowotną składa się z trzech części. Pieniądze idą do lekarzy, pielęgniarek i szpitali z pogotowiami, które prowadzą nocną i świąteczną opiekę lekarską. Większość z tych pieniędzy dostają lekarze rodzinni, na nocną opiekę lekarską szło ok. 10 proc. z całej puli. - Teraz NFZ chce dołożyć szpitalom i pogotowiom, a to oznacza, że my dostaniemy mniej. To nieuczciwe, nie takie była porozumienie z początku roku - mówi Marek Twardowski, główny negocjator lekarzy rodzinnych, który twierdzi, że taka sytuacja jest w całym kraju. - W ten sposób dofinansują publiczną służbę zdrowia naszym kosztem - twierdzi Twardowski. Mało tego, według lekarza Fundusz chce zaoszczędzić na rodzinnych również w inny sposób - poprzez sztucznie ustaloną maksymalną wysokość stawek. - Mam pismo, z którego wynika, że prezes Miller zlecił dyrektorom oddziałów ustalić maksymalną roczną stawkę na jednego lekarza na 64,40 zł. Obliczyliśmy, że taki podział oznacza, że Funduszowi zostaną pieniądze. Lubuski NFZ może zaoszczędzić w ten sposób około 2 mln zł, a w takim Podlaskiem może to być nawet 5 mln. Naszym kosztem znowu robi sobie rezerwy - denerwuje się Twardowski.
Helena Hatka, dyrektor lubuskiego NFZ, ostatnie zarzuty nazywa absurdem. - Te 7 mln zł, które dostaliśmy, to tak mała kwota, że przy stawce 64,40 zł rocznie na lekarza to nie wystarczyłoby dla wszystkich - broni się dyrektorka, ale stawkę, jaka miałaby obowiązywać w Lubuskiem, trzyma w tajemnicy. Przyznaje równocześnie, że jest w trudnej sytuacji: - Chciałabym zachować istniejące proporcje podziału, ale muszę godzić wodę z ogniem - mówi tajemniczo dyrektor Hatka. A chodzi o sytuację z marca tego roku, kiedy to zielonogórskie pogotowie z powodu niskich stawek nie podpisało nowej umowy na nocną i świąteczną opiekę medyczną. Podobny krok zapowiadali dyrektorzy szpitali w Gorzowie i Zielonej Górze. Hatka obiecała im wtedy podwyżki. - Teraz muszę pogodzić ogień z wodą, interesy dyrektorów szpitali pogotowia i lekarzy rodzinnych - mówi.
Jutro kolejna tura negocjacji. Rodzinni mają dwa postulaty, nie podwyższać stawek szpitalom i pogotowiu i podzielić wszystkie pieniądze bez oszczędzania. - Jeśli nie, będą strajki - mówi Marek Twardowski.
Krzysztof Kołodziejczyk
Gazeta Wyborcza
|
|